Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 grudnia 2014

Walczę z rękawami

Metoda nazywa się jakoś tak ładnie: lolipop, mopy fun, no wiedziałam, wczoraj jeszcze wiedziałam jak...

Postanowiłam zrobić oba rękawki na raz, na jednych drutach, wspólnej żyłce.
Metoda idealna, i tylko wprawy brak.
Kłębuszki dwa, niteczki się przeplatają, trzeba pamiętać gdzie której zadanie się kończy a zaczyna tej następnej.
Grudzień się kończy, 2014 rok też i sweterek też niedługo skończę,
noc dziś długa i tym razem tylko Lala, drutki, TV i dobry nastrój
(ok, jeszcze drink sylwestrowo/noworoczny :) )


 Stary rok się kończy, myślę nad postanowieniami noworocznymi i walczę.
Sezon na postanowienia noworoczne uważam za otwarty.
Moje tegoroczne są niemal identyczne jak te sprzed roku, dwóch i trzech .
Tym razem bardziej rozmyślam nad ich skutecznym wprowadzeniem w czyn. 
Tym razem ma być inaczej.
Tym razem BĘDZIE inaczej.
Czego sobie i Wszystkim serdecznie życzę
p.s.  Lala walczy ze snem, może wytrzyma do północy :)

Pozdrawiam
Małgosia

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Aktualnie na żyłce

 Przed świętami zaczęłam dziergać sweterek na okrągło. Wróciłam do tej metody po kilkuletniej przerwie.
Sweter powstaje "z głowy", można powiedzieć, że nawet w trakcie dziergana dokonuję zmian. Ostatecznie ma to być prosty, niewielki gabarytowo sweterek o długości do bioderka. Taki do jeansów i do spódniczki.
Jak wyjdzie zobaczymy.
 Rękawki czekają na czerwonych niteczkach na swoją kolej. Mam plan robić je równolegle, równocześnie. A to aby uniknąć różnic w dodawaniu i odejmowaniu oczek w trakcie. Podobają mi się rękawy długości 7/8, jest to tzw elegancka długość rękawka. Nie jestem jednak wciąż przekonana czy w tym wypadku nie lepiej zrobić standardowo, aby nie mieć wrażenia chłodu w przykrótkim rękawku. Wyjdzie w trakcie :)  jak zwykle.


Dekolt to typowy ściągacz 2x2. Chciałam aby był dość luźny, leżący, odsłaniający nieco szyi i obojczyka. 
 
A tu widać jak Lalka asystuje przy wszelkich zajęciach dziejących się na siedząco. Czasami mam wrażenie, że ona ma osobowość kota - wchodzi na kolana, wspina się na ręce i choćby ciasno i mało wygodnie, ważne  by przy swoich człowiekach. Fakt: nie mruczy , ale poza tym daje wszystko co potrafi dać pies i jeszcze dużo z kota. 
Pozdrawiam
Małgosia

niedziela, 21 grudnia 2014

Trzy dni do świąt

Trzy lub cztery dni do świąt.
No bo czy Wigilia jest świętem?
Ano właśnie.
Z jednej strony to dzień roboczy i wielu z nas pracuje, często do późna.
Z drugiej strony to na Wigilię najbardziej czekam.
No bo:
1. choinka
2. te wszystkie uszka, karpie, kutie, barszczyk itd
3. PREZENTY  (nie oszukujmy się, dałabym im  nawet numerek 1 na mojej liście)
4. wigilijne towarzystwo przy kolacji
5. Nastrój, już od rana i aż do zaśnięcia.


Więc jednak TRZY dni do świąt.


Pozdrawiam
Małgosia

sobota, 20 grudnia 2014

Podwórkowa banda Sikora

                                           Takie rzeczy się ostatnio wyprawiają na stołówce




Pozdrawiam
Małgosia

środa, 17 grudnia 2014

Melanż zdjęcia

UWAGA zdjęcie na ludziu.

Nie jest łatwo być modelką

zwłaszcza kiedy zdjęcia też robi modelka, tzw selfie :)

Zdjęcie sweterka/tuniki z szaliczkiem turkusowym, również wydzierganym

Taki zestaw wystarczył na dzisiejszy spacer z Lalką/psem

dodam że dziś 17 grudnia
        
                           
Pozdrawiam     Małgosia                          

Zakupy we wrocławskim Makelandzie

Malina, beż jaśniutki i jeansowy

beż i odcienie niebieskiego

Odwiedziłam wczoraj cudne miejsce we Wrocławiu Makeland, tu szybciej bije serce każdej dziewiarki.
Poszłam z mocnym postanowieniem, że wyjdę z włóczkami na dwie bluzeczki. I mam!!!
Kolorowy zestaw to JEANS, kolory w rzeczywistości bardziej stonowane, prawie pastelowe - delikatna malinka, prawie biały beż i sprany jeans.
Teraz szukam inspiracji. Ma to być coś letniego z króciutkim rękawkiem. Bluzeczka malinowa z niewielkimi wstawkami kolorów albo przy dekolcie bądź u dołu bluzeczki. Nie wiem jeszcze, liczę że znajdę coś inspirującego na blogach dziewiarek.
A tą włóczkę widziałabym w pięknym sweterku jaki od jakiegoś czasu podziwiam u Asi, piękny projekt o nazwie Street Chic.
Wydaje mi się to trudnym przedsięwzięciem jak na moje możliwości ale może uda mi się.
Nie wiem zupełnie jak się do tego zabrać, gdzie nabyć wzór, ale będę dążyć do zrealizowania projektu.


 Poza tym nie oparłam się kolejnemu kompletowi drutów na żyłce, ślicznych, bambusowych.
I uznałam, że miareczka do drutów, mierząca ich rozmiar oraz mierząca coś jeszcze skalą u dołu (jeszcze nie wiem co, chyba próbki) są mi niezbędne.
Dzień zaliczam do udanych :)
Pozdrawiam
Małgosia


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Skończyłam z melanżowaniem ;)



Kupując włóczkę na allegro okazało się, że tak do końca nie byłam świadoma jak kolory rozłożą się w gotowym wyrobie. Zamierzałam osiągnąć efekt bardziej melanżowy, bez tak grubych pasków czerni. Ale i tak jestem zadowolona z końcowego wyglądu tuniczki.

 Długo myślałam jak wykończyć pod szyją: golf, kaptur a może stójka, była też wersja rozpinana :)
w rezultacie zostawiłam taki wywijający się brzeg, zaszywając szwy na ramionach.
U dołu i przy rękawach ściągacz 2x2.
Mój sweter/tunika/sukienka to najprostszy zszywak. Każdy z 4 elementów robiony oddzielnie i zszyty tradycyjnie tą samą włóczką przy pomocy igiełki.

No cóż, uwielbiam drutować, a ta włóczka okazała się całkiem miła na drutach.

Włóczka Himalaya Everyday Rengarenk.
pozdrawiam
Małgosia



niedziela, 14 grudnia 2014

Kuszenie zimy

Niedziela, grudzień, połowa grudnia i co ... zero śniegu. 
A ludzie czekają, mają nadzieję, ucieszyliby się. 
Ok, ja wiem, mniej kasy na ogrzewanie pójdzie, mniej wypadków na drogach, itd, itp jeśli tego śniegu jednak nie będzie...
A jednak, święta bez śniegu, umówmy się, no nie koniecznie.
Osobiście należę do tych cieszących się z objawów świątecznych, tzn wypatruję pierwszych świątecznych dekoracji sklepów zaraz po listopadowym święcie. Pierwszy poranny szron na trawie zachwyca mnie i jest namiastką śniegu. a już w radio "Last kristmas..." WHAM powoduje, że miękną mi kolana. Tak mam i jest mi z tym dobrze.
Wiem, że żyję w Polsce i nie koniecznie w grudniu spadnie śnieg więc chłonę świąteczny klimat zewsząd. 
Właściwie bardziej lubię czas poprzedzający i tę całą krzątaninę niż same święta. Pieczenie pierników 2-3 tygodnie wcześniej, rozwieszanie pierwszych dekoracji, najpierw nieśmiało a w końcu pełną parą, gdzie tylko kawałek wolnego miejsca na półce lub parapecie. 
I za nic mam tradycję ubierania choinki w wigilię, ja nie mogę się doczekać i robimy to w domku znacznie wcześniej.
Dziś nastąpiło kuszenie zimy na zewnątrz: gałązki świerkowe otuliły pergolę, karmnik i skrzynki a światełka w nocy dają znaki migocąc łagodnie.


Tak czy siak na święta ma być śnieg, i tego się będę trzymać.
Pozdrawiam 
Małgosia

sobota, 13 grudnia 2014

"Spotkamy się kiedyś w moim raju"

Sporo czytam, każdego wieczoru czytam, tuż przed zaśnięciem.
Trafiam na różne książki. Ta zostawiła trwały ślad we mnie, i dobrze.
Przejmująca książka. Smutna i mądra. O tym jak umierające dziecko uczy rodziców radzić sobie ze śmiercią. Nie zawsze trzeba mówić umierającemu, że wszystko będzie dobrze.Bo to kłamstwo. Dużo trudniej jest pozwolić mu odejść kochając i nie zadręczając swoją rozpaczą. A w czasie, kiedy wciąż jest z nami po prostu być obok, rozmawiać, słuchać. Nie bać się trudnych tematów. Odchodzący chce wprost mówić o wielu rzeczach, chce dokończyć i pozamykać pewne tematy, coś przekazać, w czymś się upewnić. A kiedy my na te wszystkie próby z jego strony mówimy "daj spokój wyjdziesz z tego", powodujemy że ten jego ostatni czas jest beznadziejny i stracony. Ta książka przeczytana kiedyś pomogła mi w moim życiu kiedy odchodził mój ukochany Tato. Nie udawaliśmy, że będzie dobrze. Staraliśmy się zaakceptować, na ile się dało, ten fakt. Tak aby nie rozpaczać a jak najwięcej być razem. Tato przekazywał mi wiele swoich doświadczeń, rodzinnych opowieści. Przełamaliśmy różne tabu i otwarcie rozmawialiśmy o wydarzeniach i najbliższych nam osobach, nie zawsze pozytywnie ale w końcu szczerze i oczyszczająco.
Rozwiałam wszystkie obawy Taty o pozostawione przez niego sprawy i przede wszystkim o Mamę.
W końcu kiedy już brał kilka ostatnich oddechów nie martwił się o sprawy, które mi przekazał. A ja zdążyłam wiele razy powiedzieć, że go kocham i że nigdy mnie nie zawiódł. I że w całym moim dorosłym trudnym życiu wiedziałam, że jak już nie dam rady to Tato mnie przyjmie bez żadnych warunków.
Taty nie ma już 4 lata a jednak wciąż mam siłę i wiem, że jestem kochana - to moje od niego wiano na życie.


Wszyscy blogują

Podoba mi się ta forma pisania. Bo jest w niej coś z pamiętnikarstwa no i ta fantastyczna możliwość komunikowania się z ewentualnymi czytającymi.
Rzecz niezwykła i kusząca.
Dawno temu dłuższy czas pisałam pamiętniki. Dziś myślę sobie, że była to jakaś forma terapii dziewczynki mocno introwertycznej. Miałam wrażenie spływania wraz z atramentem (lubiłam pisać piórem :) ) problemów z mojej głowy na kartkę.
Nie wracałam do stron z problemami. Za to chętnie czytałam o miłych chwilach.
Pamiętniki zaginęły gdzieś kiedy wyprowadziłam się z domu rodziców. Szkoda.

    Dziś moje pamiętniki, gdybym znów je pisała, wyglądałyby inaczej. Bo dziś jestem otwarta na ludzi, lubię rozmawiać. No i jestem niezwykle optymistycznie nastawiona do wszystkiego co może mi oferować życie. Po prostu zakładam, że będzie tak jak chcę. Polecam to każdemu bo to świetnie się sprawdza.

    Ale nie mam potrzeby pamiętnikowania. Za to chciałabym utrwalić przepisy na różności do jedzenia. Mam je zebrane w zeszycie. Zaczęłam go spisywać 32 lata temu. Nie miałam możliwości zdobyć wtedy książki kucharskiej. A właśnie zaczynało się moje doświadczenie jako żony i mamy. Nie miałam pojęcia o gotowaniu, pieczeniu a czułam, że muszę temu sprostać. I zaczęło się wycinanie przepisów z gazet. Nie było tego dużo, ba, było strasznie mało. Kupiłam taki szary duży brulion i wklejałam wycięte przepisy. Czasem udało mi się namówić jakąś znajomą kobietkę na podanie mi przepisu na to czy tamto.
No właśnie, dziwne ale faktycznie tylko kobiety wtedy wchodziły w grę. To było oczywiste, że „gary” to żeński świat ;)
Fajnie, że dziś jest inaczej. Doszedł nam kolejny temat, który nas łączy.
    W moim zeszycie są przepisy, które już prawie 30 lat stosuję. Są i te, których nigdy nie wypróbowałam i te, które wciąż czekają na swoją kolej. Mam tam też kilka odręcznych ilustracji zrobionych przez moje dzieci. Są przemiłe. Może uda mi się je wkleić. Mam nadzieję że autorzy nie będą mieli nic przeciw temu
.
Pozdrawiam 
Małgosia

SERNIK W BISZKOPCIE

I oto mój ukochany przepis ze starego zeszytu. Ten serniczek piekę już 31 lat. Zawsze się udaje. Poważnie, nigdy mnie nie zawiódł. A na dodatek, albo i przede wszystkim za każdym razem goście nie mogą się nachwalić. Wygląda na to, że chyba jest mało znany. Nawet ci, którzy deklarują brak miłości do serników biorą dokładkę   .
A następna warta wprowadzenie w życie rzecz to sposób na biszkopt.
Po wielu próbach z tym rodzajem ciasta, z różnym skutkiem, pozostałam przy tym przepisie. Czyli na każde jajko 2 łyżki mąki tortowej i 2 łyżki cukru. Sprawdza się zawsze.
Co do sera: kiedyś wiadomo tylko ser na wagę i dwukrotnie mieliłam go już w domciu. Najlepszy półtłusty bądź tłusty. Dziś piekę również z kilogramowego serka w wiaderku. Ważne aby był z tych gęstych. Ale szczerze polecam ser na wagę lub w kostkach.
Do rzeczy.
 
biszkopt:
8 jaj
16 łyżek cukru
16 łyżek mąki tortowej
łyżeczka proszku do pieczenia
Ubić białka na sztywno. Dodać cukier i ubijać do rozpuszczenia. Warto używać drobniutkiego cukru takiego do wypieków. Nie jest wcale konieczny puder. Miksować nadal dodając po żółtku aż do wyczerpania. Wsypać połowę mąki, rozsypując ją po całej masie ( łatwiej się wymiesza) oraz proszek do pieczenia. Króciutko wymieszać. Wsypać pozostałą mąke i miksować tylko tyle aby się zmieszała z masą.
Wlać na wysmarowaną margaryną i posypaną bułką tartą , lub wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę. Piekę zawsze w 160 stopniach przez ok 25-35 minut. Tu trzeba już pilnować i zakończyć pieczenie „na oko”.
Biszkopt jest upieczony kiedy zaczyna lekko odstawać od brzegów blaszki.  Biszkopt zostawiamy do wystudzenia.
masa serowa:
1 kg sera
3 jajka
szklanka lub więcej cukru
więcej niż pół kostki margaryny
rodzynki jeśli się je lubi
Całe jajka zmiksować z cukrem. Dodać zmielony ser i wymieszać. Margarynę rozpuścić i również wymieszać z masą. Dodać rodzynki.
Garnek z masą wstawić do garnka z gorącą wodą. Cały czas podgrzewać a masę mieszać odciągając od brzegów aby zaparzyła się ale nie zwarzyła. Trwa to ok 10 minut. Jest gotowa kiedy parzy zanurzony palec. Ja zawsze próbuję środkowym palcem lewej ręki    hihi bo jest bardziej wrażliwy na temperaturę niż np wskazujący u prawej. Kiedy czujemy, że masa jest gorąca zdejmujemy z kapieli wodnej i studzimy np. w zimnej wodzie.
Zimny biszkopt przeciąć wzdłuż na pół. Czasem spód smaruję cienko jakimś ulubionym dżemem, ale nie jest to konieczne. Wyłożyć masę serową na spód, przykryć drugą częścią i leciutko docisnąć.
polewa czekoladowa:
mniej niż pół margaryny
2 płaskie łyżki kakao
2 czubate łyżki cukru
jajko
W niewielkim garnuszku rozpuścić margarynę, kakao i cukier. Zagotować. Zestawić z ognia. Wbić całe jajko miksując lub energicznie ubijając trzepaczką równocześnie.
Ciasto oblać stygnącą ciepłą polewą.
Składniki są odpowiednie na sporą blaszkę (25/36cm itp)
Pozdrawiam
Małgosia

Dom duchów” Isabel Allende

Właśnie przeczytałam. Właściwie minęło już parę dni a ja wciąż myślę o postaciach z książki. Myślę o nich jak o konkretnych, prawdziwych ludziach.  Jakbym kiedyś była wśród nich.
Bardzo dobrze mi się czytało.
Nie lubię czytać recenzji w typie: streszczam książkę, dodaję kilka mądrych zdań – ważne aby długo i zawile ;) Bo lubię kiedy treść książki mnie zaskakuje, kiedy sama po kolei odkrywam koleje losów. Lubię recenzje zwarte, opisujące odczucia towarzyszące czytaniu.
    Nie umiałabym ocenić tej książki w skali np 1 -10. Naprawdę. W czasie czytania skala mi się wahała wyraźnie. Tak różnych ludzi tam spotkałam. Byli piękni, niesamowici ale i prości, brutalni.  Prawie każdego polubiłam. Chyba dlatego, że widziałam co ich takimi ukształtowało.
Najpiękniejsze w Domu Duchów są kobiety. Niezwykłej urody (dosłownie). Jasnowidzące, mocne. A mam wrażenie, że każda z nas czuje w sobie trochę wiedźmy , trochę czarownicy. W ich czasach nie było łatwo być kobietą a one jakby nic sobie z tego nie robiły i to mnie urzekło. Z tego brałam dla siebie siłę.

Wkrótce sięgnę po inne książki Allende. Zdaje się, że ta była ostatnia w swego rodzaju trylogii; za to napisana jako pierwsza. Trudno, będę więc czytać mając w tyle głowy następne pokolenia. Bo czytać o nich będę na pewno.
Malutki cytat, który mówi wiele:
„Piszę (…) bo pamięć jest ulotna, a żyje się bardzo krótko i wszystko dzieje się tak szybko, iż nie potrafimy dostrzec związku między wydarzeniami i ocenić konsekwencji czynów, wierzymy w fikcję czasu, w teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, ale być może wszystko dzieje się jednocześnie”

Pozdrawiam
Małgosia 

MURZYNEK

Przepis , z którego korzystam prawie 30 lat. A tak wygląda zapis i ilustracja w moim zabytkowym zeszycie:

No co, trochę sfatygowany. Bo naprawdę często tu zaglądam.
Trochę sama sobie się dziwię, że tyle lat minęło a ja wciąż zaglądam do przepisu kiedy znów chcę go upiec :)

 4 jajka
 2 szklanki cukru
 2 szklanki mąki
 kostka palmy
 2 łyżeczki proszku do pieczenia
 4 łyżki kakao
 olejek rumowy
 marmolada (najlepiej śliwkowa)
     Nalać do garnka pół szklanki wody, dodać cukier, palmę i kakao. Rozpuścić i zagotować.
Odlać troszkę z tej masy, ok 1/3 szklanki, na polewę.
Kiedy masa ostygnie dodać żółtka, mąkę, proszek i zapach. Zmiksować. Na koniec ubić pianę z białek i już delikatnie , najlepiej łyżką, wymieszać z ciastem.
Jest to proporcja na foremkę keksową lub tortownicę.

 Ciasto wlać do blaszki i piec w 160 °C przez około godzinę.
Radzę zajrzeć do niego wcześniej. Kiedy już zacznie odchodzić od brzegów sprawdzam drewnianym patyczkiem (wykałaczka lub do szaszłyków). Kiedy po nakłuciu głęboko w środku ciasta wyjęty patyczek jest suchy – ciasto gotowe.
     Przestudzone ciasto przecinam na pół albo i z dwa razy jeśli jest na tyle wysokie i smaruję marmoladą. Czasem w ogóle nie dodaję marmolady.
Podgrzać polewę i oblać wierzch. Ciepła polewa lepiej wsiąka. A najlepiej polewać kiedy ciasto jest jeszcze ciepłe.


    Zdaję sobie sprawę, że murzynek jest zupełnie nie dietetyczny. Za to pyszny, prosty i nie może się nie udać.
Pozdrawiam
Małgosia

Darski. A kto to?

Zimą zapisałam się na kurs. Kurs księgowości, prawdziwie babski:)
Było nas tam wiele, każda inna.
A to typowe prymuski, które nie spuszczają oczu z prowadzących. A w oczach tych widoczne blade pojęcie tematu.
A to luzaczki chichoczące i dobrze się bawiące.
Ja – naprawdę chciałam coś z tego wynieść dla siebie .
Wiele fajnych kobiet.
Była też N. Trochę nieobecna, szeleszcząca foliowymi woreczkami, wypisująca pocztówki do zdumiewającej liczby osób:) W sumie sympatyczna jak my wszystkie.
Na koniec wymieniłyśmy ze sobą nr telefonów, maile, obietnice podtrzymywania kontaktów. No takie tam zwyczajowe zachowanie kiedy coś się kończy.
No i się zaczęło :)
Codziennie mam kilka maili od N. Myślę, że każda z nas je dostaje.
Pomyślałam: chyba jedyna, która dotrzymuje obietnic i rzeczywiście o nas pamięta. Z początku je czytałam, przeglądałam, odpowiadałam Ale było tego naprawdę sporo, niektóre prezentacje trwają wiele czasu więc zaczęłam już tylko otwierać i sprawdzać czy jest jakieś prywatne słowo od N do mnie, czy znów piękne wiersze i obrazki głównie o bogu. I kasowałam. A N poprosiłam, żeby nie traciła czasu na przysyłanie do mnie tej tematyki, bo jako osoba niewierząca nie doceniam a za uczciwe uważam,że powinna o tym wiedzieć ode mnie. Napisałam delikatnie, tak aby nie urazić uczuć osoby mocno widocznie wierzącej. W końcu to przemiła dziewczyna z kursu.
Odpisała, że rozumie, bardzo mi tego współczuje ( tego niewierzenia ) i będzie się modlić o łaskę wiary dla mnie.
Maile były nieco rzadsze. Jednak ostatnio się nasiliły.
A dwa dni temu dostałam apel, odezwę, nawoływanie (nie wiem jak to nazwać trafnie) aby zrobić coś z satanistą, tu jeszcze wiele innych epitetów pod adresem Darskiego:”
Bluźnierca, satanista, miłośnik wcielonego zła dostanie do dyspozycji ekran publicznej telewizji, by łatwiej mógł głosić swoje trucicielskie nauki”. To cytat z nawoływania do wiernych. Mówi nawet o niepłaceniu abonamentu w proteście. ( nie pomyślałam o tym na znak sprzeciwu przeciwko transmitowaniu mszy ). Powód: udziału Darskiego w TV show. A wszystko to oczywiście w dobrej wierze, w obronie naszych sumień i ciał przed diabłem.
Oglądałam ten odcinek. Darski wydał mi się właściwie jednym z milszych jurorów. Choć tam chyba nie ma formuły „dobrzy i źli”.
Mój 21-letni syn oglądał ze mną i nawet zapytał : a kto to jest? Nie znał Darskiego. To mówię mu, że to Nergal, Behemoth. On nadal nie wie, nie kojarzy człowieka:) Zapewniam, że mam dobrze rozgarnięte dziecko ;) Nakreśliłam, więc latorośli kto zacz i jaką ma sławę w całym muzycznym świecie.
Odpisałam króciutko N, że mam ciut inne zdanie. Że nie paliłabym Nergala tak od razu na stosie. Że oglądałam i wydał mi się miły. Że taki właśnie protest robi mu niesamowitą reklamę.
W odpowiedzi dostałam zapewnienia politowania, trochę złości i zdziwienia, że przecież mam dzieci i on zagraża ich bezpieczeństwu duchowemu. A ja się temu biernie przyglądam. I że i tak mnie pozdrawia.
No cóż . Znana jestem z tego, że nie sposób wyprowadzić mnie z równowagi ale przyznam wkurzyłam się ciut.
Mimo wszystko pozdrawiam ;) 

Małgosia