Łączna liczba wyświetleń

sobota, 13 grudnia 2014

List do K./wizje

List pisano i wysłano  6 lutego 2013
Dzień dobry:) 
A w K. dziś wilgotno, trochę od dołu bo stopniał śnieg gwałtownie.
A trochę dodatkowo z góry moczy. W nocy fajnie szemrał deszcz o okna, śpimy w
pokoju z dachowymi oknami i puka do nas deszcz czasem spać nie dając. Ten
dzisiejszy był delikatny.

Dobrze mi się tu mieszka ale mam takie marzenie, że kiedyś będę mieszkała w
domku, niewielkim, z własnym sporym podwórkiem, ogrodem warzywnym, owocowymi
drzewami. Domek będzie parterowy, być może z drewna, a może stary z duszą do
remontu. Na podwórku też będzie toczyło się nasze życie. Będzie pies, koty (mamy
uczulenia, ja na koty, mąż na psy i w domu trzymać nie możemy).
Taki to będzie DOM.

Ten obecny jest moim 7 domem, licząc od urodzenia, nie licząc natomiast około 8
tymczasowych miejsc, w których pomieszkiwałam. I choć wszystko wskazuje, że to
dom docelowy ja mam przeczucie, że jednak nie.

Tak było z moim poprzednim domem.

To było 12 lat temu, jeszcze z poprzednim mężem. Staraliśmy się kupić od
Agencji Własności Rolnej dawny PGR. Było to nasze, rolników, marzenie. Dożo ziemi rolnej, budynki gospodarcze dla zwierząt, maszyn i płodów rolnych i jakiś dom.
Upatrzyliśmy sobie pod Z. G. piękne, zapuszczone gospodarstwo. 3,5 ha podwórko, zabytkowy dwór jako dom. Zdewastowany i makabrycznie przerobiony na mieszkania dla pracowników PGRu. Poza
tym wprost z podwórka 130 ha ziemi, położonej wzdłuż rzeki Bóbr. Jakiś stawik,
jakiś lasek. Do tego 166 ha dzierżawionej ziemi. Złożyliśmy ofertę do agencji
aby przygotowali przetarg. Trwało to półtora roku, wiecznych nerwów,
niepewności, zbierania pieniędzy na wadium, załatwiania potężnego kredytu w
razie wygrania przetargu. Trudno opowiedzieć. Ostatnie pół roku jako bezdomni
czekaliśmy na efekt całego zamierzenia. Bezdomni, ponieważ agencja ograniczyła
przetarg do tzw osadników, czyli ludzi, którzy nie mają swojego domu i chcą
zmienić miejsce swojego życia. Aby spełnić kryteria sprzedaliśmy wybudowany
wcześniej dom, nie mając pewności jak to się skończy.

Po wielu trudach z urzędami, ze sobą nawzajem w końcu się udało. Przetarg
się odbył, nawet nikt inny nie wziął w nim udziału. Kredyt przyznany.
Wprowadzamy się.

Zajechaliśmy z dziećmi, psem, klamotami, całym naszym życiem popakowanym w
kartony przed pałac. Po prostu chwila w której spełnia się marzenie. A ja co? A
ja mam wizję ( wiem,dziwne określenie, ale tak to czułam wówczas ) : mieszkam w
mieście, jestem szczęśliwa, widzę tramwaje, chodzę do pracy. Nie wiem skąd mi
się to wzięło i to w takim momencie. Przecież kupiliśmy coś co miało być domem
dla naszych potomków nawet. Nie myślałam o niczym innym. Fakt, byłam
nieszczęśliwa, ale to z powodu męża, tego jak mnie i dzieci traktował. W tamtym
czasie myślałam jednak, że i to nam się ułoży kiedy już spełniliśmy marzenie
życia.
Podzieliłam się tą wizją ze starszym synem. On nadaje na moich
falach.
Wizja się „spełniła”. W 2007 roku przeprowadzam się do Wrocławia, mojego
rodzinnego, ukochanego. Chodzę do pracy ( do tej pory byłam czynnym rolnikiem ).
Jestem szczęśliwa, w końcu w ogóle wiem co to jest szczęście.

Historia powtórzyła się w dniu, kiedy wprowadzaliśmy się do tego domu przy ul. P.
Z wielkim trudem zdobyty, wymarzony dom. Troje w nim szczęśliwych ludzi.

A ja "widzę" nas w mały domku, mam dokładny obraz: dużo białego – meble,
ściany, dom z duszą, być może stary, duża jakby trochę wiejska kuchnia,
kominek/koza, weranda i to co wcześniej pisałam o podwórku. Taka dziwna myśl,
nie marzenie, bo marzenie przecież właśnie się spełniło.

Znów opowiedziałam o tym synowi.

Co będzie zobaczymy. Wiele rzeczy dobrych dzieje się samo, tylko trzeba na
to pozwolić.

Proszę się nie wystraszyć moich opowieści, poza tym jestem całkiem
„normalna”.

Pozdrawiam
Małgosia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękuję za pozostawiony komentarz