Łączna liczba wyświetleń

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 czerwca 2015

Fotorelacja z publicznego dziergania we Wrocławiu

Było cudnie.
Pogoda zgodnie z umową - była.
Dziewczyny świetne, twórcze, radosne, przyjazne. Bardzo się cieszę, że je poznałam.
... był nawet jeden PAN!!!!!!!
Spotkałyśmy się w samo południe i pięć godzinek minęło nam nie wiadomo kiedy.
Link do tego spotkania, już są plany na kolejne  :)

Na pierwszym zdjęciu większość ale nie wszyscy, którzy wczoraj publicznie dziergali :) było nas jeszcze więcej
 















Pozdrawiam
Małgosia

środa, 17 grudnia 2014

Melanż zdjęcia

UWAGA zdjęcie na ludziu.

Nie jest łatwo być modelką

zwłaszcza kiedy zdjęcia też robi modelka, tzw selfie :)

Zdjęcie sweterka/tuniki z szaliczkiem turkusowym, również wydzierganym

Taki zestaw wystarczył na dzisiejszy spacer z Lalką/psem

dodam że dziś 17 grudnia
        
                           
Pozdrawiam     Małgosia                          

niedziela, 14 grudnia 2014

Kuszenie zimy

Niedziela, grudzień, połowa grudnia i co ... zero śniegu. 
A ludzie czekają, mają nadzieję, ucieszyliby się. 
Ok, ja wiem, mniej kasy na ogrzewanie pójdzie, mniej wypadków na drogach, itd, itp jeśli tego śniegu jednak nie będzie...
A jednak, święta bez śniegu, umówmy się, no nie koniecznie.
Osobiście należę do tych cieszących się z objawów świątecznych, tzn wypatruję pierwszych świątecznych dekoracji sklepów zaraz po listopadowym święcie. Pierwszy poranny szron na trawie zachwyca mnie i jest namiastką śniegu. a już w radio "Last kristmas..." WHAM powoduje, że miękną mi kolana. Tak mam i jest mi z tym dobrze.
Wiem, że żyję w Polsce i nie koniecznie w grudniu spadnie śnieg więc chłonę świąteczny klimat zewsząd. 
Właściwie bardziej lubię czas poprzedzający i tę całą krzątaninę niż same święta. Pieczenie pierników 2-3 tygodnie wcześniej, rozwieszanie pierwszych dekoracji, najpierw nieśmiało a w końcu pełną parą, gdzie tylko kawałek wolnego miejsca na półce lub parapecie. 
I za nic mam tradycję ubierania choinki w wigilię, ja nie mogę się doczekać i robimy to w domku znacznie wcześniej.
Dziś nastąpiło kuszenie zimy na zewnątrz: gałązki świerkowe otuliły pergolę, karmnik i skrzynki a światełka w nocy dają znaki migocąc łagodnie.


Tak czy siak na święta ma być śnieg, i tego się będę trzymać.
Pozdrawiam 
Małgosia

sobota, 13 grudnia 2014

Wszyscy blogują

Podoba mi się ta forma pisania. Bo jest w niej coś z pamiętnikarstwa no i ta fantastyczna możliwość komunikowania się z ewentualnymi czytającymi.
Rzecz niezwykła i kusząca.
Dawno temu dłuższy czas pisałam pamiętniki. Dziś myślę sobie, że była to jakaś forma terapii dziewczynki mocno introwertycznej. Miałam wrażenie spływania wraz z atramentem (lubiłam pisać piórem :) ) problemów z mojej głowy na kartkę.
Nie wracałam do stron z problemami. Za to chętnie czytałam o miłych chwilach.
Pamiętniki zaginęły gdzieś kiedy wyprowadziłam się z domu rodziców. Szkoda.

    Dziś moje pamiętniki, gdybym znów je pisała, wyglądałyby inaczej. Bo dziś jestem otwarta na ludzi, lubię rozmawiać. No i jestem niezwykle optymistycznie nastawiona do wszystkiego co może mi oferować życie. Po prostu zakładam, że będzie tak jak chcę. Polecam to każdemu bo to świetnie się sprawdza.

    Ale nie mam potrzeby pamiętnikowania. Za to chciałabym utrwalić przepisy na różności do jedzenia. Mam je zebrane w zeszycie. Zaczęłam go spisywać 32 lata temu. Nie miałam możliwości zdobyć wtedy książki kucharskiej. A właśnie zaczynało się moje doświadczenie jako żony i mamy. Nie miałam pojęcia o gotowaniu, pieczeniu a czułam, że muszę temu sprostać. I zaczęło się wycinanie przepisów z gazet. Nie było tego dużo, ba, było strasznie mało. Kupiłam taki szary duży brulion i wklejałam wycięte przepisy. Czasem udało mi się namówić jakąś znajomą kobietkę na podanie mi przepisu na to czy tamto.
No właśnie, dziwne ale faktycznie tylko kobiety wtedy wchodziły w grę. To było oczywiste, że „gary” to żeński świat ;)
Fajnie, że dziś jest inaczej. Doszedł nam kolejny temat, który nas łączy.
    W moim zeszycie są przepisy, które już prawie 30 lat stosuję. Są i te, których nigdy nie wypróbowałam i te, które wciąż czekają na swoją kolej. Mam tam też kilka odręcznych ilustracji zrobionych przez moje dzieci. Są przemiłe. Może uda mi się je wkleić. Mam nadzieję że autorzy nie będą mieli nic przeciw temu
.
Pozdrawiam 
Małgosia

Dom duchów” Isabel Allende

Właśnie przeczytałam. Właściwie minęło już parę dni a ja wciąż myślę o postaciach z książki. Myślę o nich jak o konkretnych, prawdziwych ludziach.  Jakbym kiedyś była wśród nich.
Bardzo dobrze mi się czytało.
Nie lubię czytać recenzji w typie: streszczam książkę, dodaję kilka mądrych zdań – ważne aby długo i zawile ;) Bo lubię kiedy treść książki mnie zaskakuje, kiedy sama po kolei odkrywam koleje losów. Lubię recenzje zwarte, opisujące odczucia towarzyszące czytaniu.
    Nie umiałabym ocenić tej książki w skali np 1 -10. Naprawdę. W czasie czytania skala mi się wahała wyraźnie. Tak różnych ludzi tam spotkałam. Byli piękni, niesamowici ale i prości, brutalni.  Prawie każdego polubiłam. Chyba dlatego, że widziałam co ich takimi ukształtowało.
Najpiękniejsze w Domu Duchów są kobiety. Niezwykłej urody (dosłownie). Jasnowidzące, mocne. A mam wrażenie, że każda z nas czuje w sobie trochę wiedźmy , trochę czarownicy. W ich czasach nie było łatwo być kobietą a one jakby nic sobie z tego nie robiły i to mnie urzekło. Z tego brałam dla siebie siłę.

Wkrótce sięgnę po inne książki Allende. Zdaje się, że ta była ostatnia w swego rodzaju trylogii; za to napisana jako pierwsza. Trudno, będę więc czytać mając w tyle głowy następne pokolenia. Bo czytać o nich będę na pewno.
Malutki cytat, który mówi wiele:
„Piszę (…) bo pamięć jest ulotna, a żyje się bardzo krótko i wszystko dzieje się tak szybko, iż nie potrafimy dostrzec związku między wydarzeniami i ocenić konsekwencji czynów, wierzymy w fikcję czasu, w teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, ale być może wszystko dzieje się jednocześnie”

Pozdrawiam
Małgosia 

Lala, pies nasz domowy

Lalka to nasz ukochany zwierzak. Trafiła do nas w sposób którego nikomu nie polecam. Była prezentem. Nie robi się prazentów z żywych istot, to jakieś nie do końca uczciwe wobec nich. Może się zdarzyć, że tym sposobem unieszczęśliwi się zwierzę i obdarowanego.
W naszym przypadku ryzyko było duże – mąż miał objawy ostrego uczulenia kiedy znalazł się pies w jego otoczeniu. Natychmiast miał bardzo czerwone szczypiące oczy i łzawił obficie.
Szczęśliwie się jednak okazało, że przy Lali nic takiego się nie dzieje.
Ja zawsze miałam psy, ale były o wiele większych ras. Wydawało mi się że malutki piesek nie jest w stanie dać w kontakcie z człowiekiem tego, co daje duży pies. Czyli totalną miłość ( w końcu nikt, ale to nikt tak nie kocha człowieka jak pies ), towarzystwo. Wydawało mi się, że mam mniejszy szacunek dla małych ras, że nie chcę być „panią” małego pieska :) Bokser! to dla mnie PIES. Tymczasem wszystko co do tej pory sobie myślałam okazało sie być totalną bzdurą.
Mamy malutkiego psa o wielkim sercu, odwadze i …apetycie. Kochamy się strasznie. Jest inteligentna, choć nie umie żadnych psich sztuczek. Nie uczyliśmy jej niczego takiego, w sumie po co. Dopasowała się do naszej rodzinki a my do niej i dobrze nam bardzo.  Kiedy wychodzimy na spacer Lala biegnie pędem po naszym małym osiedlu i wita się ze wszystkimi sąsiadami, dzieciakami, koleżankami i kolegami psami. A na dalszych spacerach cieszy się każdym napotkanym człowiekiem, bo człowieki są fajne.
Yoreczki są godne polecenia chyba dla każdego.
Pozdrawiam
Małgosia

wianki wianki sprzedaję :), komu wianek

Raktywacja, tak mogę to określić.
W ramach wracania do dawnych zajęć i pasji.  W ramach marzeń, które trzeba sobie spełniać, bo czemu nie. W ramach tęsknoty za florystyką, w której ostatnio nie pracuję.
No po prostu wracam do wianków.
Uwielbiam je robić i chyba potrafię. Ale chcę się rozwijać. Jest tak wiele technik których jeszcze nie próbowałam. Tyle różnych materiałów do wykorzystania: kwiaty, rośliny, patyki, szyszki, muszle, korale, rośliny sztuczne … można tak w niekończoność. Wszystko, literalnie wszystko może się znaleźć w wianku. Wianki to nie tylko te na świąteczny czas. Mogą nam towarzyszyć zawsze, przy każdej okazji. Są świetnym pomysłem na prezent.
Na moich drzwiach zawsze wisi jakiś wianek. W święta oczywiście świąteczny ale z każdą zmieniajacą się porą roku zmieniają sie i wianki na moich drzwiach.
Mam głowę pełną inspiracji, kolorów, faktur. I tylko poszukam czasu w życiu i będę wiankować.
Pierwsze wianki mam już za sobą:








 Pozdrawiam
Małgosia

List do K./wizje

List pisano i wysłano  6 lutego 2013
Dzień dobry:) 
A w K. dziś wilgotno, trochę od dołu bo stopniał śnieg gwałtownie.
A trochę dodatkowo z góry moczy. W nocy fajnie szemrał deszcz o okna, śpimy w
pokoju z dachowymi oknami i puka do nas deszcz czasem spać nie dając. Ten
dzisiejszy był delikatny.

Dobrze mi się tu mieszka ale mam takie marzenie, że kiedyś będę mieszkała w
domku, niewielkim, z własnym sporym podwórkiem, ogrodem warzywnym, owocowymi
drzewami. Domek będzie parterowy, być może z drewna, a może stary z duszą do
remontu. Na podwórku też będzie toczyło się nasze życie. Będzie pies, koty (mamy
uczulenia, ja na koty, mąż na psy i w domu trzymać nie możemy).
Taki to będzie DOM.

Ten obecny jest moim 7 domem, licząc od urodzenia, nie licząc natomiast około 8
tymczasowych miejsc, w których pomieszkiwałam. I choć wszystko wskazuje, że to
dom docelowy ja mam przeczucie, że jednak nie.

Tak było z moim poprzednim domem.

To było 12 lat temu, jeszcze z poprzednim mężem. Staraliśmy się kupić od
Agencji Własności Rolnej dawny PGR. Było to nasze, rolników, marzenie. Dożo ziemi rolnej, budynki gospodarcze dla zwierząt, maszyn i płodów rolnych i jakiś dom.
Upatrzyliśmy sobie pod Z. G. piękne, zapuszczone gospodarstwo. 3,5 ha podwórko, zabytkowy dwór jako dom. Zdewastowany i makabrycznie przerobiony na mieszkania dla pracowników PGRu. Poza
tym wprost z podwórka 130 ha ziemi, położonej wzdłuż rzeki Bóbr. Jakiś stawik,
jakiś lasek. Do tego 166 ha dzierżawionej ziemi. Złożyliśmy ofertę do agencji
aby przygotowali przetarg. Trwało to półtora roku, wiecznych nerwów,
niepewności, zbierania pieniędzy na wadium, załatwiania potężnego kredytu w
razie wygrania przetargu. Trudno opowiedzieć. Ostatnie pół roku jako bezdomni
czekaliśmy na efekt całego zamierzenia. Bezdomni, ponieważ agencja ograniczyła
przetarg do tzw osadników, czyli ludzi, którzy nie mają swojego domu i chcą
zmienić miejsce swojego życia. Aby spełnić kryteria sprzedaliśmy wybudowany
wcześniej dom, nie mając pewności jak to się skończy.

Po wielu trudach z urzędami, ze sobą nawzajem w końcu się udało. Przetarg
się odbył, nawet nikt inny nie wziął w nim udziału. Kredyt przyznany.
Wprowadzamy się.

Zajechaliśmy z dziećmi, psem, klamotami, całym naszym życiem popakowanym w
kartony przed pałac. Po prostu chwila w której spełnia się marzenie. A ja co? A
ja mam wizję ( wiem,dziwne określenie, ale tak to czułam wówczas ) : mieszkam w
mieście, jestem szczęśliwa, widzę tramwaje, chodzę do pracy. Nie wiem skąd mi
się to wzięło i to w takim momencie. Przecież kupiliśmy coś co miało być domem
dla naszych potomków nawet. Nie myślałam o niczym innym. Fakt, byłam
nieszczęśliwa, ale to z powodu męża, tego jak mnie i dzieci traktował. W tamtym
czasie myślałam jednak, że i to nam się ułoży kiedy już spełniliśmy marzenie
życia.
Podzieliłam się tą wizją ze starszym synem. On nadaje na moich
falach.
Wizja się „spełniła”. W 2007 roku przeprowadzam się do Wrocławia, mojego
rodzinnego, ukochanego. Chodzę do pracy ( do tej pory byłam czynnym rolnikiem ).
Jestem szczęśliwa, w końcu w ogóle wiem co to jest szczęście.

Historia powtórzyła się w dniu, kiedy wprowadzaliśmy się do tego domu przy ul. P.
Z wielkim trudem zdobyty, wymarzony dom. Troje w nim szczęśliwych ludzi.

A ja "widzę" nas w mały domku, mam dokładny obraz: dużo białego – meble,
ściany, dom z duszą, być może stary, duża jakby trochę wiejska kuchnia,
kominek/koza, weranda i to co wcześniej pisałam o podwórku. Taka dziwna myśl,
nie marzenie, bo marzenie przecież właśnie się spełniło.

Znów opowiedziałam o tym synowi.

Co będzie zobaczymy. Wiele rzeczy dobrych dzieje się samo, tylko trzeba na
to pozwolić.

Proszę się nie wystraszyć moich opowieści, poza tym jestem całkiem
„normalna”.

Pozdrawiam
Małgosia